-

-

środa, 24 grudnia 2014

Epilog

Wróciliśmy do zimnego, wietrznego i deszczowego Poznania. Pewnie trochę nam zajmie aklimatyzacja. Na szczęście jeszcze kilka dni wolnych od pracy. Wróciliśmy (przynajmniej autor) zmęczeni fizycznie ale wypoczęci psychicznie. Za nami nieco ponad 30 godzin podróży powrotnej z Santiago przez Madryt i Berlin. Za nami podróż przez dwa kraje, przez ich miasta i bezdroża. Za nami ogromne Buenos Aires, nieco mniejsze Santiago, średniej wielkości Salta czy Valparaiso oraz maleńkie i urocze Cafayate, Cachi, Humauaca, Purmamaraca, Tilcara i inne, których na swojej drodze napotykaliśmy wiele.

Lamy nas nie zagryzły, choć trzeba przyznać że mieliśmy pewne obawy przed zbliżaniem się do nich. Pingwiny widzieliśmy jedynie w zoo ale rezygnacja ze zwiedzania południa kontynentu była niestety obarczona tego rodzaju konsekwencją. Nie udało się dotrzeć do Urugwaju ale to nie znaczy, że został definitywnie spisany na straty.

Plan wyjazdu zrealizowaliśmy niemal w całości co jest dość nietypowe i niespodziewane. Żadne z miejsc do których trafiliśmy nas nie zniechęciło i nie odepchnęło. Najbardziej chyba zachwyciła północna Argentyna wraz z wąwozami, górami, Indianami, winnicami i kolonialną Saltą. Wybraliśmy te strony w miejsce chilijskiej pustyni Atacama i absolutnie nie żałujemy. Widoki piękne, ceny o wiele niższe a turystów bardzo mało. I choć może kiedyś przyjdzie czas by wybrać się na Atacame, to w tej chwili nasza decyzja  wydaje się być trafna.

Objedliśmy się wołowiną i wieprzowiną. Wypiliśmy morze argentyńskiego wina. Wróciliśmy do Polski z nieodpartą potrzebą jedzenia warzyw. Tęsknimy przede wszystkim za pomidorami, których zarówno w Chile jak i Argentynie jedliśmy bardzo mało. Chile to kraj, w którym wyjątkowo rygorystycznie dbają o dobro swoich producentów żywności. Obowiązuje całkowity zakaz wwożenia do kraju wyrobów pochodzenia roślinnego i zwierzęcego, przez co ceny utrzymują się na wysokim poziomie. Przyzwoita sałatka warzywna w restauracji potrafi kosztować znacznie więcej od wielkiego, smażonego kawałka wołowiny wraz z przekraczającą zdrowy rozsądek ilością frytek.

Na każdym kroku spotykaliśmy się z życzliwością i sympatią miejscowych, którzy choć nie znają angielskiego są zawsze chętni do rozmowy czy pomocy. Poznaliśmy sporo Polaków będących, tak jak my, na indywidualnych, samodzielnie organizowanych wyjazdach. Wszyscy okazali się ciekawymi i miłymi ludźmi, co wobec dotychczasowych doświadczeń z rodakami wydaje nam się na tyle nietypowe, że o tym piszemy.

W drodze powrotnej, w związku z niskimi temperaturami w Madrycie, postanowiliśmy nie opuszczać lotniska i dotrwać do czasu odlotu samolotu do Berlina. Samo lotnisko jest gigantyczne, ma wiele miejsca na wypoczynek, a ceny jedzenia i picia są niższe niż na Okęciu. Przeczekanie zatem kilku czy nawet kilkunastu godzin na lotnisku nie powinno stanowić większego kłopotu. Z Berlina wróciliśmy zarezerwowanym wcześniej busem firmy Berlin Express, który odebrał nas z lotniska i w nieco ponad 3 godziny (wraz z oczekiwaniem na innych pasażerów na Schonefeld) zawiózł na poznański Dworzec Zachodni.

Tak kończy się pierwsza wyprawa do Ameryki Południowej. Wszystkim, którzy śledzili chaotyczne i pisane w dużym tempie relacje, dziękujemy za cierpliwość i miłe słowa. Tych zainteresowanych wymianą doświadczeń czy poszukujących dokładniejszych informacji zachęcamy do kontaktu. 

1 komentarz:

  1. I skończyła się nasza południowoamerykańska bajka. Na szczęście zostają wspomnienia. Bo kiedy na dworze -7°, jak tu do nie wracać do wzgórz Santiago, zacienionej koronami drzew Mendozy, kolonialnej Salty, będącego na końcu świata miasteczka Humahuaca, urokliwego Catchi i otoczonego winnicami Cafayate, położonych wśród kaktusowego lasu ruin Quilmes, przytłaczającego potęgą pięknych budynków Buenos i wreszcie usianego kolorowymi domkami Valparaiso? Czy da się kiedykolwiek zapomnieć Andziochy (jak pieszczotliwe nazwałam te niesamowite góry), fantastyczną jazdę przez przełęcz Los Libertadores i krajobrazy z Quebrada de las Conchas? Dziękuję Marcinowi, Hani i Wojtkowi, że dzielili ze mną te wrażenia i nie tylko za to… M.

    OdpowiedzUsuń