-

-

środa, 3 grudnia 2014

Hablamos Espanol

Dziś nasze umiejętności językowe zostały pierwszy raz poważnie wystawione na próbę. Zadanie było proste – nabyć drogą kupna bilety na piątek do argentyńskiej Mendozy. Lokalizacja dworca autobusowego ustalona błyskawicznie. Dojazd metrem bez problemów. I tu nastąpiły schody, które można było pokonać jedynie poprzez wzniesienie się na absolutne wyżyny komunikacji międzyludzkiej. Wiele wysiłku nas to kosztowało ale zadanie zostało wykonane a nasza znajomość kilkudziesięciu hiszpańskich słów okazała się zadziwiająco przydatna. Dogadaliśmy się, kupiliśmy bilety i pojutrze przekroczymy Andy. Przy okazji okazało się, że wiodący chilijski przewoźnik – firma Tur-Bus w swoim systemie nie posiada kodu dla Polski. Sprzedali nam bilety tylko dlatego, że zrobili z nas Ukraińców dla których kod mieli dostępny. Miejmy nadzieję, że dla argentyńskich pograniczników nie będzie miało to znaczenia.

Drugim dzisiejszym celem było wzgórze San Cristobal. Sporych rozmiarów góra wznosząca się niemal w centrum miasta. Góra, z której wspaniale widać całe Santiago ale również gigantyczne i częściowo obecnie ośnieżone Andy. Na marginesie dodajemy (wszyscy zgodnie) że tak ogromnych gór wznoszących właściwie niemal na granicy miasta jeszcze nie widzieliśmy. Obawiamy się, że zdjęcia nie oddadzą tego wrażenia.

W każdym razie, po dojechaniu metrem do stacji Salvador, po przejściu sporego odcinka przez starą, składającą się z jednopiętrowych kolonialnych domów dzielnicę, rozpoczęliśmy wspinaczkę, która okazała się znacznie bardziej wymagająca niż można się było spodziewać. Na całej trasie nie spotkaliśmy nikogo poza bezpańskim psem (jest ich tu bardzo dużo), który całą trasę na sam szczyt pokonał wraz z nami, czekając na nas gdy odpoczywaliśmy.

Cały wierzchołek góry zajmuje sanktuarium maryjne. Wielka rzeźba, ołtarze, pielgrzymi…. I my domagający się piwa. Nie dostaliśmy więc decyzja o skróceniu pobytu na wysokości była wyjątkowo szybka. Widoki z góry były jednak fantastyczne co potwierdzą (chyba) zdjęcia. Zjechaliśmy na dół kolejką rodem z Gubałówki.

Obiad w chińskiej restauracji był znakomity. Generalnie jak na razie nie jesteśmy zachwyceni miejscowym jedzeniem. Chilijczycy kochają fast-foody. Wszędzie hamburgery, frytki i inne szybkie jedzenie którego nazwa brzmi ładnie ale koniec końców okazuje się kolejną kanapką, przekąską czy innym śmieciowym jedzeniem.

O godzinie 18 umówieni byliśmy z ekipą Polaków z różnych stron, którzy tak jak my dotarli do Chile dzięki promocji Iberii. Poznaliśmy się dzięki forum na fly4free.pl. Tak jak nie przepadamy za kontaktami z rodakami za granicą, tak to spotkanie okazało się wyjątkowo sympatyczne a przybyli na nie ludzie niezwykle mili i doświadczeni w wielu ekstremalnych wyjazdach. Wymiana informacji połączona z konsumpcją szlachetnego miejscowego browaru była wielce owocna i niewątpliwie zabawna.

Teraz, już w domu, popijamy miejscowe wino i planujemy dzień jutrzejszy – ostatni w stolicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz