-

-

wtorek, 2 grudnia 2014

Jesteśmy w Chilu*


Po ponad 36 godzinach od wyjazdu z Poznania, w końcu weszliśmy do pokoju w Santiago de Chile. Zmęczenie nieco dokucza więc piszę tylko skróconą wersję relacji z czysto kronikarskiego obowiązku.
Lot na pokładzie Dreamlinera to przeżycie samo w sobie. Wreszcie rozumiemy zachwyt tych, którzy mieli okazję przed nami sprawdzić działanie tego najnowszego dziecka Boeinga. Trzynaście godzin w powietrzu minęło bardzo szybko. Jedliśmy, piliśmy i spaliśmy na przemian. Karmili nieźle, poili jeszcze lepiej. Natomiast fantastyczny system rozrywki w zagłówkach siedzeń zostałby wykorzystany znacznie bardziej gdyby nie senność i zmęczenie.
Wylądowaliśmy w Santiago przed czasem i bardzo sprawnie opuściliśmy lotnisko. Tu trzeba jedynie pokreślić fakt, że wszystkie bagaże wjeżdżających do Chile są prześwietlane w poszukiwaniu jakiegokolwiek jedzenia, którego wwożenie jest całkowicie zabronione. Grzywny są ponoć spore. Koniec końców zgodzili się wpuścić nas z TicTacami i Hallsami.
Po szybkim nabyciu w bankomacie lokalnej waluty i zawarciu kilku znajomości z Polakami, którzy też przylecieli naszym lotem, autobusem Centropuerto dojechaliśmy do Los Heroes (właściwie centrum miasta), skąd do hotelu pozostało nam jakieś 1,5 km spaceru. Hotel okazał się jedynie apartamentowcem, w którym każdy właściciel mieszkania sam wynajmuje swoją nieruchomość. A że nasza była jeszcze zajęta toteż przyszło nam czekać do godziny trzeciej. Dzięki temu opóźnieniu udało się jednak zjeść obiad (wybrany niemal na chybił trafił), wypić piwo i wdrapać się na jedno z kilku wzgórz w mieście – Cerro de Santa Lucia.
Pierwsze wrażenia niestety potwierdzają smutną prawdę o tej części świata – NIKT TU NIE MÓWI PO ANGIELSKU.  Zdaje się że czeka nas niezła gimnastyka by załatwić wszystko i doprowadzić ten wyjazd do udanego zakończenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz