Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy w góry. Miejsce docelowe
– Cachi – mała miejscowość u stóp góry wznoszącej się na niemal 7 tys. metrów.
Prowadzi do niej droga numer 40 – najsłynniejsza w Argentynie, a może nawet w całej
Ameryce Południowej ciągnąca się od granicy z Boliwią aż po południową
Patagonię. Niestety droga, jak to w Argentynie, na wielu swoich odcinkach bywa
szutrowa. I taki właśnie, studwudziestokilometrowy odcinek przyszło nam przebyć.
Na szczęście widoki za oknem wszystko wynagrodziły i po czterech godzinach jazdy
(wliczając w to kilkanaście postojów na zdjęcia) byliśmy u celu.
Na miejscu zastaliśmy miasteczko z parterowymi domami
bielonymi wapnem skupionymi wokół jednego, centralnego placyku z pięknym
osiemnastowiecznym kościołem. I choć było to zaledwie kilka ulic, to atmosfera
miejsca robiła wrażenie. Nad nami górował masyw Nevado de Cachi, którego łyse
szczyty pokryte były śniegiem.
Zjedliśmy najlepszą jak dotąd krowę z cebulą, papryką
i ziemniakami. Przespacerowaliśmy się po sennym miasteczku i ruszyliśmy w drogę
powrotną. Wybraliśmy dłuższą trasę, która na mapie wydawała nam się łatwiejsza.
I pewnie była, z wyjątkiem trzydziestokilometrowego odcinka przez park
narodowy, który wspinał się na wysokość niemal 3,5 tys. metrów. Niestety spory fragment drogi musieliśmy przebyć we mgle, która powodowała że jazda była nieco nerwowa.
Na szczęście, na niższych wysokościach mgła zniknęła i już bez przeszkód
dotarliśmy do Cafayate około 21.
Wieczór spędziliśmy siedząc nad basenem i próbując
kolejnych trunków z okolicznych winnic. Dziś wyruszamy z powrotem do Salty,
gdzie oddamy auto, przenocujemy i rano polecimy do stolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz