Dwa dni biegaliśmy po Valparaiso. Owe dwa dni
spowodowały, że miasto awansowało do czołówki najładniejszych jakie kiedykolwiek
widzieliśmy. Zachwyciliśmy się kolorowymi domami zbudowanymi na wzgórzach wyrastających
wprost z oceanu. W osłupienie wprawiły nas stuletnie windy-kolejki szynowe
wwożące pasażerów na wzgórza. Miasto jest wręcz labiryntem uliczek o szerokości
czasem nieprzekraczającej metra.
Wczoraj udało nam się załapać na darmowe zwiedzanie z
przewodnikiem. Zarówno w Santiago jak i tutaj organizowane są tego rodzaju
akcje, a przewodnicy pracują jedynie za napiwek. Jest to świetna opcja. Wydaje
nam się, że gdybyśmy zdecydowali się zupełnie na własną rękę odkrywać
Valparaiso, przegapilibyśmy wiele. Wszędzie pełno tu ukrytych przejść,
schowanych schodów i wind. Nawet posiłkując się mapą, szansa trafienia w
najciekawsze miejsca jest nikła lub mocno ograniczona. Dzięki tej 3-godzinnej
wycieczce poznaliśmy historię oraz odkryliśmy największe zalety miasta, dzięki którym
Valparaiso wpisano na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Poza tym wjechaliśmy
zabytkową windą na wzgórze, przejechaliśmy się niemal równie zabytkowym trolejbusem
oraz spróbowaliśmy lokalnego alkoholu o dźwięcznej nazwie chicha.
Później, nauczeni już w jaki sposób należy się tu
poruszać, spacerowaliśmy sami. Zjedliśmy raczej marny obiad w chińskiej
restauracji, kupiliśmy bilety do Santiago na niedzielę, wypiliśmy po litrowym piwie
Escudo i wróciliśmy do hotelu. Mieszkamy w Ibisie, który nie tylko jest
położony w samym centrum miasta ale też ma największe pokoje jakie dotychczas w
tej sieci widzieliśmy. Miejscówka naprawdę godna polecenia.
Dziś spędziliśmy trochę czasu wylegując się na plaży w
pobliskim Vina del Mar. Niby to inna miejscowość ale tak naprawdę to takie
nasze Trójmiasto. Wszystko to się ze sobą łączy, trudno znaleźć granicę. Ocean
piękny, fale dość spore, tylko pogoda nie zachwycała. Dzisiejszy dzień był pochmurny
i najzimniejszy od czasu gdy przybyliśmy do Ameryki. Do Valparaiso wróciliśmy
pieszo. W sumie przeszliśmy około 16 km po drodze zachwycając się ogromnymi
pelikanami krążącymi nad plażami oraz lwami morskimi zamieszkującymi małą
wysepkę przy porcie. Zjedliśmy świetną wołowinę wraz z milionem frytek i teraz
w towarzystwie chilijskiego wina spisujemy wspomnienia.
Jutro ostatni cały dzień w Chile. Około 14 będziemy w
Santiago. Zamierzamy spędzić wieczór zwiedzając kluby w Barrio Belavista.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz